niedziela, 1 września 2013

prolog



prolog xx.09.2013 r. xx:xx Jessie J - Magnetic 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

       Valley Road była jedną z najspokojniejszych ulic w Beacon Hills. Choć zegary wybiły dopiero godzinę dwudziestą drugą, wszystkie domy pogrążone były w ciemnościach, zaś na zewnątrz słychać było jedynie ciche cykanie świerszczy. Żadnego ujadania psów, pijanych nastolatków wracających z imprezy czy chociażby kłócącego się małżeństwa. Można byłoby pomyśleć, że ulica ta jest w ogóle niezamieszkana, gdyby nie zadbane ogródki i uliczne latarnie, które wciąż się świeciły.
         Cichy stukot obcasów przerwał niezmąconą ciszę, gdy młoda dziewczyna wysiadła ze swojego auta i ruszyła chodnikiem ku jednej z posiadłości przy Valley Road. Od powrotu do Beacon Hills miała naprawdę sporo wątpliwości czy tu przyjechać. Wiązała jednak tyle wspomnień z tą ulicą, z tym domem i jednym z jego mieszkańców, że nie mogła zrezygnować z jego odwiedzin. Słyszała, że w miasteczku wiele się zmieniło od jej wyjazdu, jednak miała nadzieję, że mimo wszystko o niej nie zapomniał. Bądź co bądź byli przyjaciółmi i dopóki nie została zmuszona do opuszczenia Beacon Hills, mieli tylko siebie. Później musiała go zostawić samego, bezbronnego, bez chociażby jednej osoby, której mógłby zaufać, bo jej przewrażliwiona matka niemal siłą wywiozła ją do Los Angeles. Tyle razy chciała zadzwonić, usłyszeć jego głos i sprawdzić czy wszystko z nim w porządku, jednak jej rodzicielka za każdym razem dostawała ataku paniki. Dziewczyna nigdy jej nie rozumiała i z czasem zaczęła myśleć, że kompletnie oszalała. Zanim jednak cokolwiek zrobiła, zanim do kogokolwiek zadzwoniła i poprosiła o pomoc, Mary-Jane została zamordowana, a ona musiała zamieszkać z ciotką. I takim oto sposobem wróciła do miasteczka po trzech latach. To już jednak nie było to samo Beacon Hills co kiedyś.
         Jeden schodek. Drugi schodek. Trzeci schodek.
     Niepewnie weszła na werandę niewielkiego domu, po czym podeszła do drzwi i z wahaniem wyciągnęła dłoń w ich kierunku. Choć widziała, że w żadnym oknie nie świeci się światło, jak głupia miała nadzieję, że jednak ktoś jest w domu. Zapukała więc cicho do drzwi i cofnęła się krok do tyłu, zagryzając lekko dolną wargę. Wciąż nie była pewna czy dobrze robi, choć teraz było za późno na ucieczkę. Mogła tylko stać i czekać, jednak z minuty na minutę traciła nadzieję, że ktokolwiek otworzy drzwi.
        - Nikt już tutaj nie mieszka.
       Szatynka podskoczyła na dźwięk czyjegoś głosu, odwracając się do tyłu. Jej wzrok od razu spoczął na wysokim chłopaku, który stał na chodniku z dłońmi w kieszeniach spodni i się w nią wpatrywał.
       - Zauważyłam - mruknęła cicho, zerkając jeszcze raz na dom, po czym zeszła z werandy i ruszyła do swojego samochodu.
      - Jeżeli cię to interesuje to nie wyprowadził się daleko. Mieszka teraz dwie ulice dalej, u swojego przyjaciela - powiedział nieznajomy, na co dziewczyna przestała szukać kluczyków w kieszeniach swojego płaszcza i ponownie skupiła wzrok na sylwetce bruneta. Czyli wciąż tutaj był. Był w Beacon Hills, nie wyprowadził się. I miał przyjaciela. Cieszyła się z tego, naprawdę. Tak się bała, że po jej wyjeździe nie znajdzie nikogo, komu mógłby zaufać, że spędzała czasami całe wieczory na zamartwianiu się. Mimo to, obawiała się tego, że przez to mógł o niej zapomnieć. Mogła jednak łatwo się tego dowiedzieć, po prostu musiała pojechać do domu jego przyjaciela.
      - Jak się nazywa? Ten jego przyjaciel?
      - Scott. Scott McCall. Mieszka na...
      - Wiem gdzie mieszka - przerwała mu i mruknąwszy ciche dziękuję, wsiadła do samochodu, po czym szybko odjechała. O tak, dobrze wiedziała gdzie mieszka Scott. Choć się nie przyjaźnili, była częstym gościem w jego domu. Oczywiście nie dobrowolnie, jej matka zabierała ją tam, gdy chciała odwiedzić panią McCall, chyba jedyną osobę w mieście, którą można było nazwać jej przyjaciółką. Wiedziała jednak, że nawet ona nie znała powodu ich nagłego wyjazdu. Nikt nie znał, bo Mary-Jane nikomu o nim nie powiedziała. Któregoś dnia po prostu wpadła do domu śmiertelnie wystraszona i zaczęła je pakować. Godzinę później wrzuciła walizkę do samochodu, siłą wcisnęła tam swoją córkę i wyjechała z Beacon Hills. Jej matka nie zostawiła tam praktycznie nic. A ona? Ona zostawiła swoje dzieciństwo. I Isaaca.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No to zaczynamy zabawę!
Słowem wstępu, mam nadzieję, że mimo szkoły będę miała czas i chęci na to opowiadanie, a wy będziecie mnie motywować do dalszego pisania.
Prolog krótki, czyli taki, jaki powinien być. Napisany w ciągu nocy, sprawdzony pięć razy, raz ręcznie przepisany, ale zapewne i tak znajdą się błędy.
Alleluja i do przodu!